Nie pił już parę dobrych lat… Nawet przestał liczyć. 4,5,6,7… Siedem lat to kawał czasu, prawda? Biegał, chodził na siłownie, dużo czytał. Był obowiązkowy, chodził do pracy. W zimie jeździł na narty, a w lecie nad wodę. Spotykał się z rodziną, poodnawiał przyjaźnie. Dbał o żonę. Był wniebowzięty, Ale jestem twardy zawodnik myślał o sobie.
Ostatnio zapytał się swojego brata jak on go ocenia w tej trzeźwości.
– Jak cię oceniam? – brat głęboko odetchnął – Słabo stary, słabo. To fakt, nie pijesz, ale jesteś nie do wytrzymania. Ostatnio twoja żona powiedziała do Kaśki, że chyba wolała, jak piłeś, bo wtedy byłeś spokojny, łagodny, miły. A teraz… Ech szkoda gadać. Ciągle chodzisz napięty, nabuzowany, wszystkich kąsasz, wszyscy robią źle i tylko ty masz rację. Oczekujesz, że w ramy cię oprawimy, bo do kieliszka na imprezach nalewasz sobie wodę, a wszystkim innym gorzałkę polewasz. Ale chyba fajniej było, jak wódkę miałeś w kieliszku, bo wtedy było wesoło, nikogo nie obrażałeś. A teraz warczysz, obrażasz ludzi….
Zmiażdżyła go ta opinia. Zapytał żony czy to prawda, bo jemu się wydawało, że wszystko co robił było super. Popłakała się, powiedziała, że boi się rozmawiać, bo on znowu się wścieknie. Ale potem, kiedy zobaczyła, że on naprawdę jest otwarty na rozmowę to zaczęła mówić:
Że było świetnie, do momentu jak chodził na terapię, a potem jak przerwał to jakiś taki twardy, bezwzględny się zrobił. Awantury robił z byle powodu, krzyczał, wyzywał i nic do niego nie docierało, a potem zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. Jak by nic nie pamiętał. Zwykle tłumaczyła sobie, że to koszt jego trzeźwości, że pewnie ma straszne głody, że im dłużej nie będzie pić, tym będzie łatwiej. Ale to wcale tak nie działa.