Poszła z przyjaciółką na spacer. Lato, wieczór, deptak. Było mnóstwo ludzi… Siedzieli w ogródkach, rozmawiali, pili, jedli, głośno się śmiali. Z lokali na chodnik wylewały się kolory, zapachy i muzyka. Ach jak dobrze wyjść. Gadały, jadły meksykańskie żarcie i jakoś było tak beztrosko. Kiedy już zrobiło się późno i trzeba było wracać pomyślała, że jeszcze raz przejdą się deptakiem i popatrzą na ludzi. I wtedy podszedł on. Dobre ubrania ….
To znaczy widać było, że dobre jakościowo, ale strasznie brudne, śmierdzące. Ostrzyżony. Był dobrze ostrzyżony. Miał potwornie przekrwione oczy, spuchniętą twarz, kapało mu z nosa. Nie wiedziała, czy się chwieje na nogach, bo jest taki wyczerpany, czy taki pijany. Widać było, że drży na całym ciele. Chodził, a właściwie kolebał się od człowieka do człowieka. Spojrzał na nią i podszedł. – Przepraszam, kilka groszy…- powiedział mocnym głosem. Jego głos był mocny i to ją zaskoczyło. Przeciągnął sylaby, ale mówił głośno.
Przyjaciółka pociągnęła ją za łokieć – Błagam cię nie gadaj z tym lujem. Chyba nie dasz mu pieniędzy! – zamamrotała
Ale ona czuła, że musi odpowiedzieć. No musi…
– Przepraszam, ja nie mogę panu dać ani grosza. Nie mogę pana pogrążyć. Wie pan o czym mówię… – jąkała się i miała jakiś przymus tłumaczenia.
A on? On spojrzał jej w oczy, kiwnął głową i się popłakał. Wlał do niej przekonanie swojej świadomości. Że naprawdę wie o czym ona mówi. W tym bezradnym geście kiwnięcia głową, w tym rozmiękłym, wzruszającym płaczu był ocean bezradności. Tak jak by ten człowiek dokładnie wiedział w jakim położeniu się znalazł. W jego postawie nie było nic nonszalanckiego. On pił, bo musiał, a nie chciał.
Kiedy odchodziła, powiedział tym swoim mocnym głosem – Wiem o co chodzi, ale ja i tak to zrobię. I znowu się popłakał.
Przyjaciółka wzdrygnęła się – Szkoda, że nie wiedział jak zaczynał….