Gdzieś był. Gdzieś był. Najpierw poczuł potworny smród. Moczu, petów, przetrawionej wódy i taniego wina, rzygowin i brudu. Zapach meliny. Potem uchylił wolno oczy – miał przed sobą turystyczny stolik na którym był bajzel i syf: słoik z brudnym szlamem i petami, obklejone brudem puste i pełne flaszki jabola, czystej i taniego piwa, otwarta obeschnięta konserwa, ogórki kiszone, na desce pokrojona cebula i słonina, słoik z niedojedzonym bigosem…
W pomieszczeniu było szaro od dymu, powietrze się przyklejało do ciała. A może to ciało przyklejało się do powietrza. Nie wiadomo co było bardziej lepkie, zapijaczone cielsko czy melina.
Potem usłyszał jak ktoś charczy i soczyście spluwa, głośny, piskliwy śmiech kobiecy i rechot faceta – No dawaj Jadźka, trochę cię podotykam, te twoje cyce jak donice, ktoś wznosił toast – No Józeczku przechylamy do dna, ktoś gwałtownie się zerwał, zaszurało krzesło – Jak Ci zaraz zalutuje chuju złamany to zapomnisz jak się twoja maciora nazywa. Usiadł wolno i zobaczył, że leży w brudnym, zaszczanym barłogu, koc był cały w zaschniętych rzygach, a na poduszce były żółte smugi śliny wymieszanej pewnie ze spermą…- Soki organiczne – pomyślał i uśmiechnął się krzywo. Na ścianie wisiało pęknięte lustro, zobaczył w nim spuchniętą twarz jakiegoś menela. I nagle w odbiciu zobaczył coś znajomego – Boże to ja. Posklejane włosy, sina twarz, zaschnięte strużki śliny w kącikach ust, język z żółto białym nalotem. – Pomóż mi… – wyszeptał.
– Dawaj stary, masz, chluśnij bo zaraz zejdziesz, już cię zaczyna telepać. – jakaś ręka z żółtymi długimi paznokciami wcisnęła mu szklankę. I chociaż tak bardzo już nie chciał pić, to musiał. Picie nie dawało mu przyjemności, pozwalało mu jedynie nie trząść się jak galareta i nie mieć koszmarów. Już nie musiał dużo, ale musiał. Nie potrafił przestać.
A kiedy jakieś dwa lata temu obiecywał jej, że przestanie, że już nie tknie kieliszka wódki, ona uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu była tylko rozpacz i powiedziała – Kieliszka? Przecież ty pijesz na hejnał całe butelki.
Spróbował wstać i nagle już tylko słyszał wrzask tej Jadźki z cyckami jak balony, czy donice, a potem sygnał karetki i spokojny głos lekarza – Szpital i detoks? Czy do izby wytrzeźwień? Szpital, ratujemy człowieka!