Ciągnęło go, jak cholera go ciągnęło… Ale dawał radę. Trochę się oszukiwał, bezalkoholowe piwo kupował i żłopał hektolitry kwasu chlebowego. Dam radę! – powtarzał sobie.
Szef go chwalił, przelewy robił na czas i premią nagrodził. Żona się zaczęła do niego uśmiechać i tak jakoś w nocy się przytulała do jego pleców. Dzieciaki biegły się przywitać, jak wracał wieczorem.
Trzeźwość, kurna!!! – myślał – Trzeźwość! Robotą musiał się zająć. Kumplowi w weekendy pomagał w warsztacie.
Aż przyszedł dzień matki. Narwał bzów, kupił czekoladki. Dla żony kupił perfumy, żeby dzieciaki jej dały. Wszystko szło tak jak miało iść. Dał radę. Jadąc do mamy zatrzymał się przy monopolu i kupił jej ajerkoniak. Kiedyś jak był szczawikiem zawsze piła sobie z koleżankami do kawki. Sama ucierała żółtka z cukrem i spirytusem. A dzisiaj on jej kupi. Niech przypomni sobie stare dobre czasy bez trosk.
Młoda ekspedientka uśmiechnęła się do niego -Dzisiaj panie Piotrze mamy promocje na dzień matki do każdego zakupu powyżej 20 zł. małpeczkę. Jaką Pan chce?
– To może wiśniową – odpowiedział bez wahania – matka zawsze robiła wiśnióweczkę. Jak dzień matki to na bogato. – uśmiechnął się.
Matka była w siódmym niebie, chociaż oczywiście jojczyła na ajerkoniak, bo jak to tak on jej alkohol kupuje.
Kiedy wychodził powiedziała – Bo wiesz Piotrusiu, mnie się wydaje, że bez terapii nie dasz rady. Ja widzę, że cię cały czas ciągnie.
Nic nie powiedział.
Ale się narobiłem – pomyślał i wypił za rogiem wiśniową małpkę – Za mamusię!!!